Lulówkę Ukraińcy napadli w biały dzień
- Szczegóły
- Bogusław Szarwiło
- Kategoria: Historia
- Odsłony: 3337
W pierwszej połowie 1943 r. doszło na Wołyniu do rozpoczęcia szeroko zakrojonej przez nacjonalistyczne podziemie ukraińskie akcji mającej na celu pozbycie się zamieszkującej te tereny od wieków ludności polskiej. Ludobójstwa Polaków dokonywały oddziały, tworzącej się na Wołyniu, Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) oraz kilku formacji bulbowców (członków tzw. „Siczy Poleskiej” założonej i dowodzonej przez Tarasa Boroweća ps. Taras Bulba) oraz "melnykowców" (Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN-M) założona w 1940 r. w Krakowie przez Andrija Melnyka) a także członków utworzonych i podlegających dowództwu niemieckiemu w drugiej połowie 1941 r. oddziałów policji ukraińskiej, które w początkach 1943 r. zdezerterowały i weszły w skład UPA. W dokonywaniu zbrodni na Polakach udział brały również tysiące zamieszkujących te tereny ukraińskich chłopów ( sąsiedzi Polaków). Na terenie powiatu horochowskiego zbrodni na bezbronnej ludności polskiej dokonano w dziesiątkach miejscowości i osad jak: wieś i kolonia Antonówka, Beresteczko, Holatyna, Janówki, Kolmaczóki, Łobaczówki, Naręczyn, Zielona, Holatyn Dolny, Kolonia Kolmaczówka, Kolonia Lipska, Łobaczówka, Peremyl, osada Reymontowicze (Rejmontowicze), Smolawa, Boryczyce, Burzany, Szeroka, Kolonia Lulówka, Pułhany, Kolonia Szeroka, Zastawie (Katarzynówka), Kolonia Bakonówka, Kolonia Granatów, Kolonia Jasionówka, Kolonia Krzemieniec, Markowicze, Zahorów, Łakocze, Doroginicze, Zahorów Nowy. Po latach wspominają świadkowie wspominają : " Urodził się w lipcu 1938 roku w Lulówce, województwie wołyńskim. Jego rodzina żyła w spokoju i w zgodzie z sąsiadami. Nikt nigdy nie słyszał o waśniach, czy zatargach z miejscowymi Ukraińcami, których w Lulówce nie było zbyt wielu. Samo wydarzenie wspomina tak: Nasza codzienność w Lulówce przed lipcem 1943 r. była zwykła i typowa.
Dzieciństwo na Wołyńskich Kresach
- Szczegóły
- Monika Śladewska
- Kategoria: Historia
- Odsłony: 3119
Prawdą jest, że z wiekiem coraz częściej wraca się do okresu , z pewnościdlatego, że są to lata w których kształtuje się świadomość i wszystko to co w sensie duchowym składa się na tzw. wnętrze człowieka. I ja wracam na Wołyńskie Kresy, które opuściłam w wieku 18 lat, w mundurze żołnierza armii gen. Zygmunta Berlinga.
Urodziłam się na Mazowszu, zrządzeniem losu zostałam Kresowianką. Mój przyszły Tato, Piotr Śladewski mieszkał w Laskowiźnie, wsi położonej w pow. Ostrów- Mazowiecka. W czasie zaboru rosyjskiego jako jedyny z Laskowizny ukończył szkołę gospodarczą w Pszczelinie. Po wybuchu I wojny światowej został powołany do armii carskiej, w jej szeregach przeszedł drogę frontową od Litwy do Rumunii, podczas stacjonowania w Kowlu usłyszał, że o tym nazwisku mieszkają Polacy w dużej polskiej wsi Zasmyki, położonej 15 km na południe od Kowla. Pewnej niedzieli żołnierz armii carskiej przyszedł do gospodarstwa Weroniki i Franciszka Śladewskich, nie doszukano się pokrewieństwa, jeśli było to bardzo dalekie. Mama Leokadia Śladewska miała wówczas 14 lat ale wyglądała na więcej, Tato 24, przy pożegnaniu obiecał, że przyjedzie po wojnie. Przyjechał dopiero w połowie 1924 r. , po ceremonii zaślubin w Kowlu kś. Sznarbachowski powiedział – zabiera pan najładniejszą parafiankę. Rodzice zamieszkali w Laskowiźnie gdzie przyszłam na świat. Mama nie zaakceptowała nowego miejsca zamieszkania, bardzo tęskniła za Kresami – tam chleb jest lepszy bo z mąki pytlowej i sieje się pszenicę, a tu żyto i łubin – tam są sady pełne owoców i rodzina, a tu obcość. Po moich narodzinach nostalgia przybrała na sile, Tato niejako został zmuszony do załatwienia formalności notarialnych i po spłacie przez rodzeństwo, Rodzice wyjechali na Wołyń
3 maja 1943 r. we wsi Kuty/Kąty
- Szczegóły
- Bogusław Szarwiło
- Kategoria: Publikacje
- Odsłony: 3288
3 maja 1943 roku, Ukraińska Powstańcza Armia (UPA) oraz Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN-M/Melnykowcy) dokonali ataku na wieś Kuty na Wołyniu Atak nastąpił o godzinie 22:20 Ukraińcy zaatakowali wieś od północy. Napastnicy obrabowali domy na skraju wsi poczym rozpoczęli ostrzał centrum pociskami zapalającymi. We wsi znajdowała się samoobrona, która rozpoczęła celny ostrzał, co uniemożliwiło Ukraińcom sforsowanie umocnień.
O godzinie 3:30 napastnicy odstąpili. Nikt z obrońców wsi oraz ludności, która uciekła do centrum nie zginął. Ludzie, którzy nie posłuchali rozkazów samoobrony i pozostali w zagrożonych miejscach zostali zakłuci nożami i bagnetami, łącznie podczas ataku zamordowano co najmniej 53 osoby. Napadu dokonały bojówki UPA pod dowództwem Iwana Kłymyszyna „Kruka” i bojówki OUN-M Mykoły Nedweźkiego „Chrona”.
Jan Jasiński : Urodziłem się w 1939 r. we wsi Kąty, pow. Krzemieniec. Na początku 1943 r. do mieszkańców wsi zaczęły dochodzić wieści o masowych mordach gwałtach, grabieżach i pożarach w okolicznych miejscowościach dokonywanych przez banderowców i bandy UPA. Miejscowy ksiądz i kilku mężczyzn – mieszkańców Kątów – postanowili zorganizować samoobronę wykorzystując do tego celu budynek kościoła i szkoły dla ochrony kobiet i dzieci całej parafii przed ukraińską rzezią. W wielkiej tajemnicy z trudem zdobyto kilka sztuk broni i amunicji. W w/w budynkach zamurowano okna, zabezpieczono drzwi, wyklejono gliną łatwopalne części budynków. Ponieważ napady na polskie wsie odbywały się głównie nocą, dlatego już na początku kwietnia 1943 r. postanowiono, że każdą noc kobiety z dziećmi będą spędzać w chronionych budynkach.
Krwawy WIELKI TYDZIEŃ 1943 r.
- Szczegóły
- Bogusław Szarwiło
- Kategoria: Historia
- Odsłony: 3231
W praktyce masowe zbrodnie na wołyńskich Polakach przybrały na sile już w marcu 1943 r. Najwięcej napadów na polskie wsie było wówczas w powiatach kostopolskim, sarneńskim i sąsiadującej z nimi gminie Silno w powiecie łuckim. W powiecie kostopolskim wielokrotnie były wówczas napadane wsie Antonówka, Białka, Borówka, Derażne, Polanówka oraz Lipniki, gdzie schronili się mieszkańcy kilku innych okolicznych wsi. Na początku Wielkiego Tygodnia pojawiły się ponure wieści, o tym, że "Wielkanoc będzie czerwona od krwi Polaków". Na ziszczenie się tych przerażających słów nie trzeba było długo czekać. We wtorek w Wielkim Tygodniu UPA napadła na mleczarnię w Antonówce i Kolonię Żabecznik. Życie straciło łącznie kilkanaście osób. W Wielką Środę, 21 kwietnia, kilku banderowców zabiło pięciu Polaków w Hawczycach. W Wielki Czwartek, po zgromadzeniu wszystkich mieszkańców Huty Starej w domu jednego z gospodarzy, podpalono budynek. W pożarze śmierć poniosło ponad pięćdziesiąt osób. Tego samego dnia UPA napadła także na leśniczówkę i zagrody w Białogródce. Zginęło tam dziewiętnastu Polaków i trzech Czechów. Te ataki były tylko ponurym wstępem do zaplanowanej większej akcji. W nocy z 22 na 23 kwietnia jeden z oddziałów UPA otoczył wieś Zabara. Następnie podpalił domy. Do uciekających banderowcy strzelali lub mordowali ich siekierami. Schwytanych wrzucali do płonących zabudowań. Zginęło siedemdziesiąt osób. Nieliczni ocaleni przedostali się lasami do miasteczka Szumsk. Tej samej nocy spłonęła także wieś Mosty, w której zginęło czternaście osób. Do najbardziej tragicznego ataku UPA doszło w nocy z 22 na 23 kwietnia (w nocy z Wielkiego Piątku na Wielką Sobotę) w Janowej Dolinie w powiecie kostopolskim.
Trzeba bronić się za wszelką cenę
- Szczegóły
- Feliks Trusiewicz
- Kategoria: Historia
- Odsłony: 3060
Polacy to naród dzielny kresowy, […] zahartowany, tamtędy burze dziejowe szły i to już w krwi było, że Wołyń zawsze był krajem niespokojnym, burzliwym, świadczyły o tym te wszystkie kurhany, które po dawnych bitwach [zostały], […] zamki w Łucku, w Klewaniu, w Ołyce, w Zdoubunowie, […] które stały, jak te, jak orle gniazda i groziły napastnikom. […] Wtedy [wiosną 1943 r.] Polacy zobaczyli, że co się dzieje, że Polaków mordują tak, jak Żydów. I nie Niemcy, tylko Ukraińcy. To zobaczyli, że trzeba uciekać do Niemców [do miast]. No ale gdzie mieszkać w mieście, co jeść? I jak zabrać krowę, która jest żywicielką? Przecież to inaczej człowiek nie wyobrażał [sobie życia] […]. Więc zaczęli myśleć: „Trzeba bronić się za wszelką cenę. Bronić się!”, i chwytali, co mogli: cepy, kosy, […] prawie każdy miał strzelbę myśliwską, […] ktoś miał tam pistolet, ktoś miał schowany karabin – zaczęły się tworzyć samoobrony małe. I te samoobrony powstrzymywały pierwsze uderzenia. Ale jak już pierwsze [uderzenie] wytrzymały, to już na drugie nie czekały, tylko musieli mieszkańcy] uciekać, bo przyjdzie na drugi, będzie silniejszy. A kto został, to zginęli. I tak te wsie ginęły jedna za drugą. […] Moja [późniejsza] teściowa, która była moją kuzynką, Stosiewiczówna, […] mieszkała w Krasnowoli. Ona była kobietą mądrą, [a] ojciec tak wierzył Ukraińcom, jak sobie. [Ona] mówi: „Nie, nie będziemy [czekać]”, i poszła do brata i powiedziała, i siostrę miała w drugiej wsi. Siostra [ją] posłuchała, przyjechali do niej [do Krasnowoli], razem uciekali. A brat powiedział: „Ja stąd się nie ruszę, ja z nimi dobrze żyję, ja jestem pewien, że mi nic nie zrobią”. […] Żona jego była nauczycielką we wsi, a on miał sklep. I mieli troje dzieci. Przysz[li] i jeszcze córkę straszliwie zgwałcili – i to wszystko uczniowie jej. Proszę sobie wyobrazić.
Cudowne ocalenia
- Szczegóły
- Stanisław Żurek
- Kategoria: Historia
- Odsłony: 3203
W wielu relacjach ocalałych polskich świadków w czasie ludobójstwa dokonanego przez Ukraińców pojawia się głębokie przekonanie, że zawdzięczają to pomocy Matki Boskiej, a pomogła im w tym żarliwa modlitwa do Niej. Swoje ocalenie traktują też jako cud. We wsi Jakubowce pow. Brzeżany 18 września 1939 roku: „Mój ojciec wcześniej wyprowadził konia ze stajni i wraz z wujkiem chcieli uciekać na koniach. Wujek był tam dyrektorem szkoły i nie potrafił jeździć konno tak dobrze jak mój ojciec, były ułan, hallerczyk. Ojciec wziął takiego konia, który wcześniej bał się nawet przez rów skakać. Dosiadł tego konia i uciekał około czterdzieści kilometrów, a koń jakby wyczuwając zagrożenie pędził nawet przez rowy, jakby go coś odmieniło. A oni gonili go, co do jakiejś wsi dojechał, to do następnej. Ojciec tak uciekał i ściskając szkaplerzyk od swojej matki, z którym nigdy się nie rozstawał, modlił się w duchu: „Nie dałaś mi zginąć na wojnie, to i teraz nie dasz mi zginąć”. W pewnej wsi po drodze zatrzymał go jakiś inny oddział Ukraińców. Starszy z nich wypytywał ojca kim jest. Ojciec znał język ukraiński dobrze i udawał, że jest Ukraińcem. Uwierzyli i pozwolili mu odejść. Idąc w stronę konia, ojciec usłyszał za plecami, jak któryś powiedział: „Trzeba było zapytać go naszego pacierza”. Tego jak większość Polaków nie potrafił, a Ukraińcy wykorzystywali to dla sprawdzenia. Słysząc to, ojciec wskoczył na konia i popędził naprzód, a obok słyszał świst przelatujących kul. W końcu zgubił gdzieś pościg, ale po drodze padł mu spieniony koń z wycieńczenia. Idąc drogą napotkał Ukraińca jadącego furmanką tzw. podwodą i poprosił aby go zabrał. Zmęczony, szybko zdrzemnął się i przyśniła się mu matka podająca mu na dłoniach ten szkaplerzyk, który nosił na szyi. W tym przebudził się i zobaczył nad sobą tego Ukraińca, który zamierzył się na niego szpadlem. Ojciec zrzucił z wozu Ukraińca i pojechał dalej.